Jestem zdania, że powinny istnieć szkoły dla rodziców.

Istnieją szkoły rodzenia, a za uczestniczenie w zajęciach często słono się płaci. Na porodzie i kąpaniu dziecka nauka się kończy.

Istnieją psychologowie, do których chodzi się dopiero, gdy z dzieckiem jest „jakiś problem”

A rodzice? Rodzice działają „na czuja”. Nikt nie uczy, jak radzić sobie z rozkrzyczanym kilkulatkiem, jak radzić sobie ze swoimi emocjami. Nikt nie uczy jakie postępowanie rodzica pomoże dziecku zbudować wiarę w siebie.

Mówi się: „Jak zostaniesz mamą, to zobaczysz, intuicyjnie będziesz wiedziała co robić”. A to wcale nieprawda.

To taka sama nieprawda, jak w przypadku leczenia. Dziecko mojej znajomej dostawało żelazo na poprawę ilości czerwonych krwinek. Bez efektu. A dlaczego? Dlatego, że lekarz nie powiedział jej, że z żelazem należy podawać witaminę C, dla lepszego wchłaniania żelaza. Lekarz zdziwił się, że nie wiedziała, bo przecież wszyscy wiedzą. A skąd miała wiedzieć? Czy mamy opierać się na tym, że ci wszyscy nam powiedzą?

Ta sama sytuacja dotyczy sposobów na właściwe wychowywanie. Skąd rodzice mają to wiedzieć?Tak naprawdę, to nikt nie wie,co dzieje się za czterema ścianami naszych domów. Jak trudne tematy spędzają sen z powiek niedoświadczonych rodziców. Rodziców, którzy pierwszy raz spotykają się z sytuacja, która jest dobrze znana przez wiele pokoleń i psycholog mógłby podpowiedzieć co najmniej trzy sposoby na poradzenie sobie. A biedni rodzice nikogo się radzą, albo radzą się sąsiadki lub cioci.

Gdyby istniały szkoły dla rodziców, na pewno chodziłabym do takiej od początku mojej przygody z macierzyństwem. Traktowałabym ją jako wsparcie do wychowywania moich dzieci.

Wsparcie przyszło do mnie, jak w większości przypadków, właśnie razem z „problemem”. Tyle metod! Tyle sposobów! Tyle rozwiązań! Bardzo mi pomogło i dlatego chcę podzielić się swoją wiedzą z innym rodzicami.

Tagi: , , , , , , , ,

Zostaw odpowiedź

*
CommentLuv badge

Spam protection by WP Captcha-Free